O Joe Bonamassie było stosunkowo głośno już przed wydaniem tej płyty. Mówiło się sporo o wiruozerii gry na gitarze, o odkrywaniu nowych przestrzeni dla bluesa, o pracowitości, która sprzyja rozwojowi niezwykłego talentu. I były też płyty, jedne oceniane lepiej, inne nieco słabiej, wszystkie zdecydowanie trzymające przyzwoity poziom dobrej, gitarowej muzyki. I wciąż brakowało tego jednego, wielkiego, komercyjnego przeboju. Na „Dust bowl” też go raczej nie ma, ale jest ppłyta, która może być w całości uznana za przebój. Jest znakomita od początku do końca, najlepsza w dotychczasowej karierze nowojorczyka. To ponad godzinę gitarowej, utrzymanej głównie w bluesowo-rockowych przyprawach i podsypanej country uczty.