Pearl Jam
+audiodeskrypcja
No code
1996 rok
Wspomnienia z 1 listopada 1996 roku towarzyszą mi do dzisiaj. Bo jednak to był dzień inny, niepowtarzalny, niepodrabialny. Przed południem mym udziałem, tradycyjnie, stali się ludzie nawiedzający na cmentarzach groby swych bliskich. Wieczorem zaś znalazłem się wśród ludzi, którzy zebrali się tłumnie w hali warszawskiego Torwaru, by posłuchać, pierwszy raz na żywo w Polsce, amerykańskiej potęgi grunge – Pearl Jamu. I to właśnie „No code” była główną bohaterką tego wydarzenia. Fakt, że jestem na koncercie właśnie 1 listopada, nie był bez znaczenia, ten dzień miał wtedy dla mnie i ma do dzisiaj zupełnie inną aurę. A sam koncert? Pamiętam go jako niezwykły, a „No code” sprawdziła się na żywo znakomicie, chociaż jeszcze wtedy publiczność dużo lepiej znała dokonania z poprzednich krążków chłopaków z Seattle z „Alive” i „Jeremie” na czele.
Okładka płyty to plansza ze 144, ułożonymi w regularną siatkę zdjęciami wykonanymi Polaroidem. W wersji kompaktowej na przodzie obwoluty mieści się 36 fotografii, ale okładkę można rozłożyć w ten sposób, by od razu widzieć wszystkie zdjęcia. Są bardzo różne, wielowątkowe, za każdym razem przedstawiają zaledwie fragment jakiejś większej całości. Gdy jednak patrzy się na okładkę z pewnego oddalenia i bez skupiania uwagi na szczegółach, może zarysować się przed nami wizerunek oka w trójkącie. Opatrzność, przeznaczenie, metafizyka, 1 listopada…
Zdjęcia są porozdzielane białymi ramkami, na pojedynczych fotografiach można dostrzec między innymi kawałek twarzy jakiegoś posągu, łuki budowli, rozchylone usta i zęby, z których jeden jest złoty, guzik naszyty na zielonym materiale czy słońce na niebie. Jeden z malutkich kwadracików jest graficzny, zawiera prostokąt, w który wpisano trójkąt, a w nim znalazło się koło. Może sugerować oko, a pod kompozycją graficzną znajduje się mały napis no code.
Napis ten nie jest jednak najważniejszą informacją o tytule płyty. Ta wiadomość znalazła się w innym miejscu. Na wydaniu kompaktowym tytuł płyty i nazwa zespołu zostały umieszczone na górze, na zdjęciach ułożonych w drugiej linii. Są zapisane wersalikami i sprawiają wrażenie, jakby odciśnięto je pieczątką.
„No code” sporo zamieszała wśród fanów grunge. Wszyscy na nią czekali, zastanawiali się, jak będzie brzmiała kolejna studyjna odsłona artystycznych poszukiwań jednej z potęg tego gatunku muzyki. A gdy płyta już się pojawiła, wielu uznało, że Pearl Jam chyba coś przekombinował, że poszedł zbyt daleko, że tak mało na tym wydawnictwie czystego grunge. Dla tych jednak, którzy od razu wsłuchali się bardziej, a może z większą otwartością, było jasne, że chłopaki z Seattle rozwijają się muzycznie, że nie zamierzają skostnieć w dotychczasowym rytuale, że być może czują lekkie przemijanie pierwszego, grunge’owego buntu. Płyta jest różnorodna, przepiękna, dojrzała, dziś jest powszechnie uznana za jedno z najważniejszych wydawnictw Pearl Jam.
Autorzy: Roberto i Karola Więckowscy